31 maja 2008

Arcade Park volume 1


Tekst w serwisie gaminator.pl:


28 maja 2008

Diamond Islands

Totem - termin określający zjawiska związane z relacjami człowieka ze zwierzęcym (lub roślinnym, czasem zjawiskiem przyrodniczym) przodkiem. Każdy klan posiada własny totem, nazwę, a jego członkowie połączeni są więzami pokrewieństwa. Totemy oznaczają mistyczne więzi między ludźmi, a jedynie wtórnie odzwierciedlają stosunki społeczne. Totem to również - w bardziej popularnym znaczeniu - godło rodziny lub klanu rodzinnego u wielu ludów pierwotnych. Totemem mogło być zwierzę, roślina lub jakiś martwy przedmiot, które uznawane było za protoplastę i opiekuna tej rodziny (za Wikipedią).

W kolejnej produkcji Digital Chocolate wcielamy się w rolę grupy plemieńców, którzy za wszelką cenę pragną satysfakcji i zadowolenia swych bóstw. By osiągnąć ten jakże chwalebny cel, przemieszczają swój klanowy totem poprzez około 100 wysepek archipelagu.


Totem ów to prostopadłościan klasyczny, z kwadratem u podstaw oraz prostokątnymi, dużymi jak dwie podstawy bokami. Można go obrócić w każdym z dostępnych kierunków, lecz wyspy są niewielkie, zatem chwilami można utknąć.

W tym momencie pojawiasz się Ty, drogi Graczu, ze swoją niezwykłą zdolnością logicznego myślenia, przestrzennego planowania i w ogóle wyobraźnią pracującą na stałe trzy-, a może i czterowymiarowo.

Diamond Islands to jedna z lepszych pozycji logicznych, w jakie grałem w tym roku. W dodatku prócz samego doskonałego pomysłu gra cechuje się również prześliczną, kolorową grafiką oraz bardzo przyjemną muzyczką przygrywającą w tle.


Ponieważ, jak już wspomniałem, plansz do zaliczenia jest około setki, twórcy gry wprowadzili dodatkowe zadania logiczne, by nie było nudno. Otóż więc na każdym kolejnym archipelagu jest pewna ilość diamentów do zebrania. Należy po prostu ustawić na nich totem, obojętnie którą stroną. Jednakże, czasem owe diamenty znajdują się w takich miejscach, że nieraz przyjdzie się mocno zastanowić jak też tam dojść. Kolejnym utrudnieniem jest fakt, że przecież znajdujemy się na archipelagu - czyli przydałyby się jakieś groble między kolejnymi wyspami, bądź najlepiej od razu mosty. Owszem, mosty są, lecz dziurawe. By spełniły poprawnie są funkcję należy odnaleźć na planszy przycisk, dzięki któremu dziury wypełnią się i będzie możliwe przejście. Na koniec dodam jeszcze, że nieraz zdarzają się drewniane chodniki, po których totem może obracać się tylko w jeden, wymagany sposób (wszystko ładnie opisane i logiczne) oraz... ruchome piaski, które naprawdę psują przygodę, bowiem nasz starannie wymierzony ruch przy piaskach jest zniszczony - totem usuwa się, przestawia na inne pole. Słowem - mnóstwo doskonałej zabawy! Gra idealna, doskonała, warta każdej ceny!

27 maja 2008

Crazy Window Cleaners

Ech, czasem to już po prostu nie można wytrzymać, trzeba sobie ulżyć i parsknąć śmiechem, który stopniowo będzie się zmieniał w chory skowyt nie całkiem zdrowej na umyśle osoby. Firma Digital Chocolate przoduje w tytułach, które wyzwalają w Graczach właśnie takie uczucia, ich gry nasączone są tak kosmicznymi pomysłami i fabułami, że coś pięknego. Jeśli chodzi o pomysł na grę, to kolesie z DChoc zdecydowanie plasują się na pierwszym miejscu na świecie (wystarczy wspomnieć kilka tytułów, jak choćby Hot Balloon Race, Kamikaze Robots czy nawet Tower Bloxx.

Niedawno pograłem w kolejną grę, której fabułę można streścić dzięki słowom: "dziwaczna", "niezrozumiała" lub po prostu "zajebista" :-) Gra owa to Crazy Window Cleaners, gdzie wcielamy się ni mniej ni więcej jak w sprzątaczki, które zawodowo zajmują się myciem okien. Wow, co nie? Tylko że w Ameryce, ten zawód ma pewien styl i jest czymś więcej, niż z początku się wydaje...


W każdym bądź razie w grze chodzi o zwycięstwo w zawodach na najszybszego sprzątacza. Co prawda ilość i jakość umytych szyb nie ma większego znacznia, bowiem tutaj chodzi o to, by jak najprędzej znaleźć się na ziemi. A startujemy z górnych pięter olbrzymich drapaczy chmur. Nasz bohater (bohaterka) uzbrojony w ogromny instrument służący do zmazywania brudu z szyb spuszcza się na linie ku ziemi. Jednocześnie robi to przeciwnik. Nawzajem sobie należy przeszkadzać rzucając czym popadnie, a to kwiatkiem zgarniętym z parapetu, a to śmieciem... Dobrze jest też uważać na linie wysokiego napięcia znajdujące się na wieżowcu. Po drodze na dół do zebrania czeka cała masa bonusów, tak sprytnie poukładanych, że zebranie ich mocno opóźnia bohatera, na co tylko czeka przeciwnik...

Jest to jeden z tych tytułów, które trudno opisać, najlepiej jest zobaczyć to samemu w akcji!

26 maja 2008

Rockcity Empire

Fajnie byłoby mieć własny klub. Stać za barem, rozlewać drinki, decydować jaka kapela będzie grała dzisiejszego wieczoru a czasem zmieszać z błotem jakiegoś dresa, któremu pomyliły się lokale. Dzięki Rockcity Empire jest to możliwe.

W ogóle to sama idea Rockcity mi się bardzo podoba. Miasto, gdzie mieszkają fani jedynej muzyki, której da się słuchać - wszelkich odmian gitarowego hałasu.

W grze wcielamy się w rolę właściciela niewielkiego klubu. Pierwsze, co należy zrobić, to zatrudnić kapelę. Do wyboru mamy cztery: glam z lat 80-tych, punk, new metal i rockabilly. Dźwięki w grze nie zawodzą - skoro opiera się na słowie ROCK, to musi być ROCK! Wybierając każdą z tych grup zostajemy obdarzeni odpowiednią muzyką.


Kolejnym etapem jest rozbudowa klubu oraz zachęcenie ludzi, by tutaj właśnie spędzali swój czas dobrze się bawiąc. Zatem kupujemy: odpowiedni parkiet do szaleństw pogo, coraz lepsze oświetlenie, coraz bardziej rozbudowany system nagłośnienia... Z czasem stać nas nawet na zatrudnienie etatowej tancerki, która będzie robiła dobre wrażenie i wykidajły, który pozbędzie się elementu z marginesu.

Pieniądze zdobywamy w miarę jak nasz klub odwiedza coraz więcej gości. Razem z tym rosną tzw. punkty prestiżu, które są właściwym wyznacznikiem celu gry. Wraz z każdym ich wzrostem mamy dostęp do coraz lepszych usprawnień oraz nowych klubów.

Największym zaskoczeniem jest fakt, iż nawet gdy obejmujemy w posiadanie kolejny, większy klub, wciąż pozostaje nam opieka nad poprzednim. Za pomocą odpowiedniej ikony przemieszczamy się między własnymi lokalami doglądając, czy wykidajło nie zrezygnował, czy tancerka jest na swoim miejscu, czy kapela wciąż gra. I tak stale, aż wypełnimy wszystkie punkty kolejnych misji oraz odkryjemy wszystkie dodatki, które można postawić w lokalach.


Jednym z najciekawszych elementów jest mini-gra, polegająca na odegraniu solówki na gitarze. W miarę wzrostu prestiżu wypełnia się pasek solówki, w końcu gdy jest pełny można chwycić za wiosło. Przypomina to nieco gitarowe hity od Gameloftu, tzn. na gryfie zaznaczone są nuty, które należy w odpowiednim momencie wcisnąć. Jednakże w tym tytule robi się to za pomocą zaledwie jednego klawisza, szkoda, że nie jest bardziej rozbudowana. Poprawne (lub przynajmniej z niewielką ilością błędów) odegranie solówy zapewnia bonus w postaci kilkuset dolarów.

Rockcity Empire nie jest pierwszą grą tego typu od Digital Chocolate, wcześniej był jeszcze Nightclub Empire, lecz - rzecz jasna - tematyka Rockcity zdecydowanie bardziej mi odpowiada. Spoko tytuł! Nie wiem tylko za bardzo do jakiego działu go wsadzić, jednakże ze względu na fakt, iż należy pomyśleć nieco z kasą, jak ją rozplanować, by kluby się rozbudowały i dobrze funkcjonowały, wsadzę ją do gier logicznych :)

25 maja 2008

23 maja 2008

Asterix and the Vikings

Stała się rzecz straszna, wręcz potworna! Dzikie i nieokiełznane hordy Wikingów śmiały porwać młodego siostrzeńca wodza, Justforkix'a! Tragedia... Na szczęście dzielny Asterix podjął się misji odszukania młodzieńca i sprowadzenia go do wioski.

Spodziewałem się platformówki i gra owszem, jest platformowa. Ale nie całkiem typowa dla tego gatunku. Otóż Asterix oczywiście porusza się swobodnie, skacze, może także się pochylić oraz - co najważniejsze - może konkretnie przysolić, tak, że po pechowym Wikingu zostają tylko sandały. Jednakże celem nie jest tylko dojść do końca danego etapu (gdzie czeka piesek Idefix), ale i zebrać wszystkie, porozrzucane dość swobodnie bonusy na planszy. Nieraz trzeba pomyśleć jak dostać się na daną platformę, kiedy indziej z kolei użyć zamiast mózgu pięści... Bonusy dzielą się na: czaszki, po prostu rozrzucone, hełmy wikingów, które by zdobyć należy ich właścicieli pobić i inne, w mniejszej ilości: menażka z czarodziejskim wywarem bądź też dodatkowe życie.


Plansze wyposażone są w sporą ilość platform oraz różnych przydatnych przedmiotów, za platformy mogących służyć: beczki, kule śniegu. Mamy tu trzy krajobrazy: najpierw Asterix podąża przez zieloną i słoneczną Galię, następnie przez jakieś jaskinie, by ostatecznie dotrzeć do krainy śniegów. Tam też czekać będzie na niego szef Wikingów, którego również należy konkretnie obić po obliczu.

Praktycznie jedynym poważnym zastrzeżeniem do gry jest jej "ślamazarność". Asterix wlecze się jak mucha w smole, wrogowie również. Dopiero gdy bohater łyknie sobie czarodziejskiego wywaru gra robi się nieco bardziej dynamiczna, lecz trwa to zaledwie kilka sekund. Gdyby wszystko działo się szybciej, byłoby o wiele lepiej. Inną wadą, lecz już mniejszego kalibru jest brak muzyki w czasie gry (jest jedynie w menu), mamy tylko dźwięki. No i gra do najdłuższych nie należy...

Age of Empires II Deluxe

Nigdy nie przepadałem za strategiami czasu rzeczywistego. Dlaczego? Proste - lubię chaos, ale mimo wszystko... Nie aż taki. Konkretnie mam na myśli jeden fakt: większość (jak nie wszystkie) RTS'ów sprowadza się do zbierania surowców. W przypadku ataku na naszą wioskę, wojsko zajmuje sie wrogiem. Ale wiadomo jak to jest, w wojennym chaosie: niektóre jednostki wroga przedostają się ku zabudowaniom i pracownikom (wieśniakom), zbierającym akurat drewno, kamienie czy inne minerały. I owi pracownicy uciekają. Niestety, nie potrafią potem sami wrócić do swych zajęć. Oczywiście są wyjątki, jak cudowny Prehistoric Tribes. Jednakże nie ma sensu porównywać nowej gry z takim wiekowym tytułem jak Age of Empires...


Po każdym ataku musimy we wsi przywrócić ład i porządek. To ponad moje siły. W innych nieco nowszych pozycjach (jeśli mnie pamięć nie zawodzi, to nawet w Age of Empires III) mamy dobrą opcję: pauzę. W tym momencie można wydać rozkazy każdemu z osobna, po czym przywrócić grę. Jest to także czasochłonne, lecz już jakby przyjemniejsze.

Niestety, choć teraz grałem w Age of Empires II z dopiskiem Deluxe, co mogłoby sugerować, iż gra jest nieco poprawiona, opcji pauzy tu nie uświadczysz. Zatem wszystko dzieje się na bieżąco. Rozbudowujemy wieś, zajmujemy się wojskiem... Seria znana jest głównie z faktu zmian epok. Na szczęście w wersji mobile także jest to obecne, przy odpowiednim poziomie rozbudowania i zgromadzonych surowcach spokojnie można przejść do kolejnej, lepszej epoki. I tak od kamienia łupanego ku przyszłości...

Grafika jest naprawdę... Cóż. Grafika w tym tytule odzwierciedla zeszłe lata, gdy mało kto jeszcze wierzył, iż gry napisane w javie mogą mieć niezłego powera. Dźwięki są przyjemne, sterowanie - rewelacyjne. Także obiektywnie gra jest naprawdę dobra. Dla wszystkich, którzy ubóstwiają RTS'y. Ja jednak wolę wrócić do Prehistoric Tribes czy nawet Settlers: Rise of an Empire.

Block Breaker 2 Deluxe

Był już Super Breakout od Glu Mobile, był także Brick Breaker Revolution od Digital Chocolate. Teraz przyszedł czas na trzeciego, największego gracza na rynku gier JAVA - oczywiście Gameloft i ich wersję starego, dobrego Arkanoida.

Już od pierwszych chwil spędzonych z tytułem wiemy, że daleko z tyłu zostawi produkcję Glu. Zresztą, nie ma się co dziwić, gdyż Super Breakout był dość żenujący,jak na tę firmę... Czy jednak Block Breaker Deluxe 2 dorówna jednej z gier wszechczasów, czyli Brick Breaker Revolution?


Hehe... nie. Nie ma najmniejszych szans z pozycją od Digital Chocolate. Co jednak nie znaczy, że gra jest słaba - wręcz przeciwnie, jest naprawdę na niezłym poziomie. System składa się z przeciwników - każdy z nich dysponuje kilkoma planszami, po których ukończeniu przechodzimy do kolejnego etapu. Rozgrywka nie odbiega raczej od standardów; rozbijamy bloki, łapiemy power-up'y itd. Akurat, gdy robi się nudno, gra się kończy :)

W grze dodany jest jeden nowy, niespotykany element: sklep. Otóż nie zbieramy punktów, lecz pieniądze, które można wydać na pewne dodatki dotyczące naszej sprawności: bonusy do pada, piłek, nowe power-up'y... Ciekawe, choć nie przyciąga uwagi na długo. W końcu Gracz i tak skupia się na odbijaniu piłeczki i zaliczaniu kolejnych plansz, a gdy ujrzy napis: "Congratulations!" z zadowoleniem usuwa grę z telefonu...

Rambo 4ever

Z okazji czwartej części filmu (swoją drogą, to Rocky'ego obejrzałbym i chętnie siódmy odcinek, ale na czwarty Rambo nie mam ochoty) In-Fusio wydało grę o tym samym tytule, licząc na świeże, cieplutkie, ledwo co wydrukowane dolary, euro i inne. Cóż, według mnie nie opłacało się nawet zatrudniać programistów... jeśli było ich więcej niż jeden, w co wątpię.

Okej, inaczej. Załóżmy - czysto hipotetycznie - że wśród Graczy są jeszcze niezwykle zdeterminowani fani, dla których szczytem rozrywki jest wiekowy tytuł Operation Wolf. Którzy za cel swego istnienia uważają błąkanie się celownikiem po krajobrazie i wyszukiwanie czegoś/kogoś, co można zestrzelić. Jeśli przyjmiemy dość karkołomną tezę, iż w rzeczy samej tacy zawodnicy istnieją - Rambo For Ever to gra, na którą czekali całe życie.


Niestety - dla wszystkich innych gra pozostaje stratą czasu. Żeby choć odrobinę dynamiki wprowadzono... żeby coś się tu działo... Lecz nie, tu po prostu biegamy celowniczkiem po ekranie i kosimy różnych kolesi/ciężarówki/śmigłowce/okręty (w końcu to Rambo, zestrzeliłby nawet spadającego satelitę, i to pewnie z damskiego browninga), którzy w dodatku stoją grzecznie i czekają, by ich zabić.

To już lepiej obserwować sufit lub oddawać się rozmyślaniom "ile jest diabłów na końcu szpilki" - z pewnością są to bardziej zajmujące zajęcia od nowej pozycji In-Fusio.

Fight Night Round 3


Tekst w serwisie gaminator.pl:


Stress Attack Park

Jest godzina 18.00. Właśnie minął kolejny dzień pracy, która jednak powinna zwać się odpowiednio - KATORGA. Choć dzień zapowiadał się ładnie i przyjemnie, wystarczyło wejść do biura, by stracić całą z trudem wymuszoną na swym mózgu chęć do życia. Na biurku znalazłeś czterdzieści centymetrów papierów, które musisz wypełnić w ciągu godziny, a których i tak nikt nie przeczyta. Potem szef odebrał kilka telefonów - rozmowę za każdym razem kończył słowami "nie ma sprawy, zajmę się tym". A po odłożeniu słuchawki spoglądał na Ciebie mówiąc: za godzinę ma być zrobione.

Kolejna przerwa... wszyscy poszli na papierosa, coca-colę i hamburgera - lecz nie Ty. Bo jeszcze trzeba zrobić to i to. A tamto poprawić.


Na piętnaście minut przed końcem dniówki wbiega zdyszany członek zarządu. Właśnie teraz, w tej chwili, koniecznie, już, natychmiast należy zrobić coś, co oczywiście spada na Ciebie. Jesteś dobry w tym, co robisz, dlatego udaje Ci się mimo wszystko wyjść z pracy z zaledwie piętnastominutowym poślizgiem. Ledwo zdążyłeś na autobus... smród niemytych, przepoconych cielsk bliźnich, śmierdzące oddechy, zgnilizna, wstręt. Nawet nie wiesz, kiedy ten nóż znalazł się w Twej dłoni. Naprawdę, nie wiesz, jak to się mogło stać, że te dziesięć osób wokół Ciebie nagle upadło na brudną podłogę w autobusie, zakrwawiając ją...

WRÓĆ!!! ...cofanie filmu...

Ledwo zdążyłeś na autobus. Nie zauważyłeś smrodu niemytych ciał, bowiem Twą uwagę pochłonęło co innego. Zaprzyjaźniony psychoanalityk polecił Ci pewien system odreagowania... Wyjmujesz z kieszeni telefon komórkowy, poprzez menu dostajesz się do kategorii rozrywka/gry. Poruszasz joystick-iem w dół, dojeżdżając do litery S...

Moment później na ekranie Twego telefonu zamieniasz się w bezlitosną bestię - dzikiego, nieokiełznanego, momentami wręcz posępnego, puszczającego brzydkie bąki pracownika biurowego. Na przeciw Tobie maszeruje armia robotów - a Ty, dzięki swej niebywałej sile fizycznej i umiejętnościom (sam Saleta z Pudzianowskim uczyli się od Ciebie!) rozbijasz metalowe oblicza, urywasz ręce, nogi, zostawiasz na ziemi skamlące korpusy... Stres znika. Chwilę walczysz z pokusą uruchomienia kolejnego etapu, lecz nie, jutro bowiem też spotkasz na swej drodze tego sukingada szefa, zatem kolejną planszę zaliczysz jutro...

Doskonała bijatyka "chodzona" dla wszystkich pracowników biura i administracji, którzy czują się niedoceniani i mają świnię za szefa.

Ronaldinho Gaucho Bubbles

Jest wiele gier typu "bubbles", mniej lub bardziej udanych klonów wspaniałego linuksowo/symbianowego Frozen Bubble. Jednakże większość z nich to produkty nieprzemyślane, gdzie różnokolorowe bąble pojawiają się chaotycznie, bez żadnego ustalonego porządku, uniemożliwiając grę w sposób logiczny, chaos dodatkowo powoduje nudę...

Właściwie to na uwagę dotychczas zasługiwał przede wszystkim Gameloftowy Bubble Bash, gdzie ten rewelacyjny producent ukazał wszystkim jak powinno się robić gry tego typu.


Lemon Quest nie chciał być gorszy. A ponieważ kupili sobie twarz i postać piłkarza Ronaldinho, z którym wydali już kilka tytułów, postanowili upiec dwie pieczenie na jednej patelni - zrobić "bąble" i dodać im, dla zachęty, twarz piłkarza (częściej widzianego w reklamach niż na boisku ;)

Grafika wprowadzająca w grę jest komiksowa i robi dobre wrażenie, podobnie dźwięki. Ronaldinho tak długo trenował, aż zabrakło na boisku miejsca dla innych. Zdenerwowany trener kazał mu posprzątać piłki. I tak jedziemy sobie poziom za poziomem, doskonale się bawiąc. Wporzo tytuł :)

Super Mahjong Quest


Tekst w serwisie gaminator.pl:


Diamond Twister

Naprawdę, czasem żałuję, że nie wystawiam tu maksymalnie subiektywnych ocen dla gier. Jednak teraz, gdy gier jest prawie setka, to już nie ma sensu zmieniać systemu... Cóż, zakładając, że jednak wystawiłbym notę temu tytułowi byłoby to zdecydowane 11/10, 6/5, 101% czy jak kto woli, rozumiecie co mam na myśli.

Diamond Twister to młodszy brat Paris Hilton's Diamond Quest - tytułu, który spowodował niemałe zamieszanie wśród wszystkich, którzy po niego sięgnęli. Powiedzieć o tej grze "esencja i definicja najlepszej rozrywki" to zdecydowanie za mało.

Gameloft wyszedł naprzeciw oczekiwaniom Graczy tworząc kolejny tytuł zbudowany na tej samej, solidnej podstawie a wyglądający jeszcze lepiej.


Diamenty to diamenty, czy się doda do gry fabułę czy też nie - istotną kwestią jest jedynie ilość kolorów, efektów specjalnych na planszy i poziom trudności. Tu fabuła jest, i owszem, lecz kto by tam zwracał na nią uwagę:) Liczy się tylko jeden fakt: mamy całą masę plansz w podstawowym trybie gry, po których ukończeniu odblokowujemy dodatkowe moduły oraz całą masę achievements. Wiadomo bowiem, że w grze tego typu MUSI być system achievements (czyli im dłużej i lepiej grasz tym ciekawsze nagrody na Ciebie czekają) - i to tak rozbudowany, by gry starczyło na długo.

uporamy się z trybem podstawowym (co nie jest czasami zbyt proste, Gameloft za wiele czasu na zdobycie wymaganej ilości punktów nie dał) otrzymujemy dostęp do kilku kolejnych trybów gier:
ENDLESS MODE to po prostu nieskończona gra, gramy, gramy... gramy.
MAGIC STONES to odkrywanie kolejnych wspaniałych diamentów, ukrytych gdzieś na planszy. Należy tak grać, by ściągać diamenty z jak największej ilości pól - gdzieś tam jest Ten Jeden Jedyny.
REVEAL LETTERS to system bardzo podobny do Magic Stones, lecz zamiast jednego wyjątkowego diamentu odnaleźć musimy pięć liter układających się w słowo CRAZY.
TIME IS MONEY to tryb gdzie liczy się tylko i wyłącznie czy zdobędziemy wymaganą ilość forsy w danym czasie, czyli klasyka,
FLIP MANIA to system, w którym musimy dokonać jakiejś akcji na każdym z pól tak, by "odkryte" (flip) były wszystkie.
GEM COLLECTOR to zbieranie wymaganej liczby diamentów jednego typu.
PUZZLE to najbardziej logiczna gra spośród wszystkich, bowiem chodzi tu o pozbycie się wszystkich diamentów z planszy,
FORGET ME NOT to taka wersja klasyku memory.

Oczywiście skoro mamy tyle trybów, spodziewaj się drogi Graczu całej masy ułatwień (choć czasem trafisz i na przeszkadzajki) jak na przykład wybuchowe diamenty (zbijają cały rząd) lub diament zmieniający kształt (mój ulubiony:) po którego zdjęciu zniszczone zostają wszystkie diamenty w tym kształcie, który przybrał w momencie wciśnięcia guzika fire.

Jest to jedna z tych pozycji, które jak raz się kupi, to nawet po zmianie telefonu kupuje się ponownie:) Zachęcam do gry!

Beach Ping Pong

Kolejna gra od Digital Chocolate ukazuje znowu typowe dla producenta podejście do mobilnej rozrywki. Tym razem mamy okazję zagrać sobie w ping ponga przez telefon.

Krążą dwie wersje tytułu: 3D oraz bez dopisku 3D. I żeby było śmiesznie - obie są 3D. Z tym, że wersja z owym przyrostkiem charakteryzuje się fizyczną obecnością naszego przeciwnika - natomiast wersja zwykła do po prostu dwie swobodnie unoszące się w powietrzu paletki do gry.


Do dyspozycji jest sześć turniejów plażowych (każdy charakteryzuje się innym, w pełni trójwymiarowym obrazkiem tła) oraz kilka paletek. Nie sterujemy tu paletką lewo/prawo, lecz tylko mocą uderzenia w ping pong. Paletka sama zasuwa ponad stołem. Od mocy uderzenia zależy gdzie piłka upadnie - należy więc zwracać uwagę jednocześnie na pasek mocy (aby wiedzieć, kiedy puścić fire, żeby paletka trafiła w piłkę) oraz dodatkowo należy się skupić na wskaźniku, znajdującym się na połowie przeciwnika. Wskaźnik ów, w zależności od nabranej mocy sunie przez stół, im bliżej mu do autu tym lepiej, tym większa szansa na załatwienie przeciwnika.

Problemem gry jest jej nuda. Tu się nic nie dzieje. Tylko ping, pong, ping, pong... No a na dodatek aby ją skończyć, czyli odblokować wszystkie turnieje, musimy każdy z nich przejść kilkoma dostępnymi paletkami... Nie chce mi się, po prostu nie chce. Zbyt mało dynamiki, by się angażować. Według mnie ten tytuł im najlepiej nie wyszedł.

Astro Pop

No i mamy kolejną układankę od Glu Mobile, która przy odrobinie dobrej woli ze strony producenta mogłaby być naprawdę niezłą grą.

Fabuła toczy się wokół jakiejś misji w kosmosie, zatem musimy wybrać pojazd. Do wyboru są trzy, lecz na początek mamy dostępny tylko jeden. Następnie ukazuje się plansza - jakby tetris, lecz nie do końca.

Z góry ekranu pojawiają się ciągi różnokolorowych bloków. Naszym zadaniem jest pobrać na statek kosmiczny bloczki tak, by potem je dorzucić do skupisk o tych samych kolorach. Należy pobrane prostokąty wystrzelić po prostu tak, by się stykały z takimi samymi. Aby bloczki zniknęły z ekranu, muszą się zderzyć co najmniej cztery.

I tak zasuwamy od lewej do prawej, w dość toporny sposób, sterowanie mogłoby być bardziej dynamiczne. Z czasem pojawiają się pomagajki-przeszkadzajki, np. bloczki wybuchowe, które zabiorą prócz naszych czterech kilka sąsiadujących, lub bloczki pochorowane, które zarażają wszystkie w pobliżu. Gra nabiera dynamiki, lecz sterowanie psuje trochę zabawę, po prostu uderzamy po klawiszach lewo-prawo coraz bardziej panikując, że się nie uda.


Na każdej z plansz musimy zdjąć wymaganą liczbę bloczków. Np. 100. Po prawej stronie ekranu jest pasek informujący jak daleko jesteśmy.

Gra niestety się szybko nudzi, same bonusowe plansze to za mało by przyciągnąć uwagę Gracza na dłużej. Brakuje też dodatkowej fabuły pomiędzy kolejnymi poziomami, przydała by się jakaś historia dzięki której Gracz dowiedziałby się jak daleko/blisko jest od zwycięstwa.

Naprawdę czasem się zastanawiam jak to jest możliwe, że firma która zrobiła Stranded i ShadoWalker wypuszcza takie słabe tytuły. Gdzie zapowiadany Stranded 2? Ech, Glu Mobile już dawno wypadło z pierwszej dziesiątki moich ulubionych producentów..

Tom & Jerry: Food Fight

Chyba niewielu jest na świecie, którzy nie znają tej kreskówki. Jednym się podoba, innym mniej, jeszcze innym wcale... Jakkolwiek nie jest, w grę może zagrać każdy, kto lubi gry typowo zręcznościowo-punktowe.

Jerry wraz ze swoim bratankiem dorwali się do lodówki. Bratanek nie zastanawiając się długo wszedł na najwyższą półkę i stwierdził, że będzie zrzucał jedzenie. Opodal lodówki znajduje się pudełko, do którego zapasy będą gromadzone. Żeby sobie ułatwić, Jerry ujął w swe niewielkie dłonie galaretkę - i obowiązkiem jest przyjąć zrzucane pyszności na nią właśnie. Od galaretki truskaweczka czy inna wisienka się odbija, należy się tak ustawić, by odbiła się ponownie i kierowała ku pudełku.


Tom jednak nie śpi. Nauczony doświadczeniem, iż Jerry nie jest wcale taki słaby jak mogłoby się zdawać, postanowił atakować z ukrycia. Dlatego też czasem wychyla się zza lodówki i zrzuca... bombę. Jerry ma dwa wyjścia - uciec przed bombą ustawiając się na bezpiecznej pozycji, lub odbić ją tak, jak smakołyki.

I tak przez kolejnych piętnaście plansz. Bratanek myszy zrzuca coraz więcej, coraz trudniej jest Jerry'emu zapanować nad wszystkim. Sytuację komplikuje fakt, iż upuszczenie na ziemię choćby jednego przysmaku kończy grę.

Mamy do dyspozycji trzy życia, w przypadku utracenia wszystkich gra rozpoczyna się od nowa - od ostatniego levelu. Po piętnastym poziomie uruchamia się tryb "endurance" - czyli już nie ograniczony żadną ilością smakołyków do zebrania - tu po prostu gramy tak długo, jak nam się udaje nie upuścić jedzenia na ziemię.

Z czasem spada jakiś bonus: zatrzymanie czasu (owoce spadają wolniej), czy np. tryb automatyczny (odpoczywamy a Jerry zasuwa sam przez kilka sekund). Gra jest wciągająca na maksa, jak do niej usiadłem tak nie przestałem grać póki nie skończyłem:) Przegapiłem nawet "Tomasz Lis na żywo", tak dobra jest ta pozycja :-) Grafika jest bardzo kreskówkowa a dźwięk doskonały, czujemy się jak w Cartoon Network.

Phil Taylor's Power Darts


Tekst w serwisie gaminator.pl:


21 maja 2008

Spider-Man 3


Tekst w serwisie gaminator.pl:


Prehistoric Tribes


Tekst w serwisie gaminator.pl:



Hot Balloon Race

Zupełnie niedawno chodziłem uśmiechnięty i zadowolony dzięki produkcjom firmy Digital Chocolate. Na zawsze zapamiętam te kilka tygodni zabawy z propozycjami czekoladowych kolesi; ich podejściem do rozrywki i radochą, jaką dawały gry. Grałem wtedy we wszystko, co się dało i zapamiętałem jedno: póki co nie ma drugiego producenta, który miałby tak rewelacyjne a zarazem proste pomysły na gry.

I proszę: jest kolejny tytuł oparty na tej samej zasadzie. Zwie się Hot Balloon Race i nieźle daje czadu! Zresztą, czego innego można się spodziewać bo wyścigach w balonach? :)

R E W E L A C J A. Gra oparta jest na starożytnej już zasadzie, iż produkcja na komórkę powinna mieć jak najbardziej ograniczone klawiszowo sterowanie. Cóż - tutaj wszystko, co da się zrobić, robimy jednym klawiszem fire.

Wyścig rozpoczynamy z ostatniego miejsca. Balon niezbyt szybko porusza się, opadając coraz niżej. Klawisz fire to po prostu podgrzanie helu (czy czego tam) w balonie, dzięki czemu "pojazd" unosi się. I to jest całe sterowanie. Naszym zadaniem jest po prostu tak sterować, by zwyciężyć.


Przeciwników jest kilku, należy rzecz jasna tak operować balonem, by ich wyminąć bez stłuczki, która ogranicza prędkość. Nie muszę mówić, że w razie styczności balona z ziemią również tracimy prędkość?

Mistrzostwa składają się z miast, w każdym z nich są trzy loty do zaliczenia. Po pierwsze: wyścig. Po drodze, w powietrzu znajdujemy power up'y - prędkość. Błyskawice, po zebraniu których balon ostro przyspiesza.

Gdy zaliczymy wyścig, bierzemy udział w kolejnym, nieco innym. Tym razem zamiast prędkości zbierać będziemy rakiety powietrze-powietrze, które będą niszczyć wszystko w swym zasięgu. Czyli owszem, trafią czasem w przeciwnika, lecz głównym ich celem powinny być bomby, porozrzucane po trasie. Lepiej nie zawierać z nimi bliższej znajomości, szkoda tracić prędkość.

Ostatnim typem rozgrywki w każdym mieście jest połączenie wyścigu z bombardowaniem. Po prostu mamy do zebrania zarówno błyskawice, jak i rakiety - a przy tym należy unikać bomb.

W każdym z wyścigów do zebrania jest moneta - czyli trzy monety na jedno miasto. I tu właśnie pojawia się to, co lubimy najbardziej: ACHIEVEMENTS. W grze znajdziemy całą masę zadań do wykonania: zebrać wszystkie monety, wygrać wszystko, uderzyć przeciwnika rakietą 10 razy... i tak dalej. Po ukończeniu gry zostaje jeszcze do zaliczenia duża ilość achievements, co znacznie żywotność "Hot Balloon Race" przedłuża.

Rewelacja, gra w najlepszym możliwym stylu, nie należy się zastanawiać tylko od razu ładować do swych telefonów. I już.

Cars


Tekst w serwisie gaminator.pl:


Minigolf 99 Holes

Dawno już nie pykałem w minigolfa, więc do produkcji Digital Chocolate podszedłem z entuzjazmem. Firma znana jest wszak z gier nietypowych, ciekawych, zwariowanych i przede wszystkim - dobrych. Czy ich wersja wbijania piłeczki do dołka na ograniczonym polu jest wyjątkowa?

Nie. Nic a nic. Od konkurencji różni się tylko jednym szczegółem: jak na grę 3D zasuwa szybko jak mały samochodzik. Zero przestojów, zero oczekiwań na tekście "loading", po prostu gramy bez oporu.

Do wyboru mamy dwie postaci: on i ona. Są dość przyzwoicie przedstawione, koleś - gdy trafi piłeczką robi znaczące gesty w stylu bardzo popularnego premiera; natomiast panienka podskakuje z radości. Grafika plansz jest przedstawiona ładnie i wyraźnie, lecz według mnie dość ubogo. Oczywiście coś za coś - więcej elementów w tle z pewnością ograniczyło by prędkość gry, więc nie narzekam.


Plansz - jak nazwa gry wskazuje - jest łącznie 99. Wydaje się, że to dużo, wiem. Ale poziom trudności gry jest tak niski, że nic nie stoi na przeszkodzie łyknąć całość przy pierwszym podejściu. Przy Mini Golf 99 Holes nikt się nie spoci z wysiłku, na 99 etapów jest zaledwie jeden przemyślany tak, by sprawiał problem.

Digital Chocolate nie byłoby sobą, gdyby zrobiło po prostu golfa. Na planszach znajdziemy więc różne pomagajki-przeszkadzajki, jak na przykład magnesy przyciągające piłkę, skocznie wyrzucające ją w górę, przyspieszczacze i spowalniacze jej prędkości lub punkty w stylu flippera, odbijające piłeczkę z wielką prędkością. Oczywiście nie brakuje też urozmaiceń w postaci dodatkowych dołków, które przenoszą nas w inne rejony planszy oraz monet, które zebrane dorzucą się do ostatecznej ilości punktów.

Ogólnie rzecz biorąc bardzo przyjemna gra, choć z pewnością nikogo z nóg nie zwali.

Cars: Radiator Springs 500


Tekst w serwisie gaminator.pl:


King Kong

To już trzy lata, odkąd Gameloft wypuścił oficjalną grę King Kong na podstawie świeżego, nowiutkiego, ociekającego pieniędzmi filmu. Z kolei dwa lata minęły, odkąd usłyszałem o tej grze. Czasem naprawdę dużo czasu mija, nim gra wpadnie w telefon...

Powiem od razu: ta gra jest niesamowita. Nie jest tak dobra jak Beowulf czy Assassin's Creed, ale tylko dlatego, że nieco się różni od typowej platformówki. Pod innymi względami jest od wyżej wymienionych tytułów o wiele lepsza!


Jest rok 1933. Ekipa filmowa rusza na niezbadaną wyspę, w poszukiwaniu materiału do nakręcenia czegoś niesamowitego. I co znajdują? Dinozaury, potwory, krwiożercze bestie... a między nimi ósmy cud świata - potężnego, ogromnego goryla, który natychmiast zostaje nazwany King Kongiem.

Bierzemy udział w akcji tak, jakbyśmy brali udział w filmie. Sterujemy albo Kongiem, albo dwójką filmowców o imionach Jack i Ann. W momencie, gdy bohaterem pierwszoplanowym jest gigantyczna małpa oniemiałem. Kurde balans, jak on się rusza! Rewelacyjna animacja, doskonała grafika, po prostu przechadzamy się ósmym cudem świata tylko po to, by podziwiać zręczność i grację, z jaką Kong stawia kolejne kroki. Jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Inne platformówki Gameloftu też słyną z grafiki i animacji, jednak dopiero "King Kong" uświadomił mi, iż firma ta NAPRAWDĘ może starać się o miano najlepszego producenta gier na komórki.

King traktuje dżunglę jak swe królestwo. Nikt nie jest w stanie go zatrzymać, wszelkiego rodzaju dinozaury, które namiętnie stają na drodze giną błyskawicznie, rozszarpywane przez władcę wyspy. Jeśli Kingowi ubędzie trochę życia, to takim świeżym, jeszcze ciepłym trupem może się posilić, by nieco zregenerować siły.

Nieco inaczej wygląda gra w momencie, gdy bohaterami zostają Jack i Ann. Nieuzbrojeni, nie mają szans na wyjście cało z jakiegokolwiek konfliktu, zatem należy iść przed siebie ostrożnie, przemykać niezauważenie. Jack co prawda szybko zaopatruje się w dmuchawkę z trującymi strzałkami (prezent od nieuważnego tubylca), lecz broń ta niewiele pomaga - aby jej użyć i tak należy być w ukryciu.


Ann z początku przemyka wąskimi tunelami, otwierając Jackowi różne przejścia. Niestety szybko wpada w ręce Konga, który... zakochuje się. Znana wszystkim historia, jak to małpa została ubezwłasnowolniona przez piękną kobietę.

Filmowcy szybko postanawiają zabrać Kinga do Nowego Jorku i chwalić się odkryciem. Biedny Kong zostaje złapany (Ann służy jako przynęta) i budzi się w okropnym środowisku cywilizacji. Na szczęście szybko ucieka, a tym samym rozpoczyna się etap "miejski" gry - wspinaczki po budynkach, niszczenie wozów policyjnych i samolotów, cudowny chaos.

Każdy, kto widział film wie, jak się kończy - i tak też kończy się gra. Ludzka głupota obnażona w całej okazałości.

Bardzo wiele fragmentów jest po prostu "powiedzianych", nie bierzemy w nich udziału. Zabawa zaczyna się dopiero w momentach, gdy należy coś robić, wykazać się zręcznością. Naprawdę mocny tytuł, warto było czekać na niego dwa lata :)

Duckburg PD - Donald on Duty

Zatęskniłem do rozrywki w stylu Diner Dash 2 czy Gas Station. No i mam farta - akurat w tym momencie trafiła mi się gra Disneya, zbudowana jak wyżej wymienione, w której wcielamy się w Kaczora Donalda.

Donald wreszcie znalazł pracę. I to nie byle jaką - normalnie został funkcjonariuszem policji i jego głównym zadaniem jest kierowanie ruchem ulicznym.


Odbywa się to z bardzo znany i lubiany (zwłaszcza przeze mnie) sposób: każdej ulicy na skrzyżowaniu odpowiada jeden z klawiszy telefonów. Po prostu klikając klawisz - dajemy zielony sygnał dla zgromadzonych tam samochodów. Klikając sygnał ponownie zmieniamy zieleń w czerwień i samochody natychmiast zatrzymują się. Należy tak kombinować, by na żadnej z ulic auta zbyt długo nie czekały - mamy pasek niezadowolenia kierowców i musimy dbać, by nie wypełnił się do końca. Dlaczego? No bo...

Mamy po prostu konkurenta. Lalusiowaty, beznadziejny kuzyn Donalda Gladstone też jest kontrolerem ruchu i zwyczajnie, bezczelnie twierdzi, że jest w tym lepszy. Kto pierwszy osiągnie cel poziomu, ten otrzyma od komisarza możliwość awansu, dlatego należy uważać na zadowolenie kierowców, bowiem właśnie ich szczęście buduje naszą punktację.

Oczywiście mamy tu do roboty nieco więcej, niż tylko klikać namiętnie klawisze odpowiedzialne za zmianę ruchu. Są też zadania specjalne: np. widząc limuzynę Scroodge McDuck'a należy jak najszybciej ją przepuścić, bo stary sknerus jednak dotuje policję. Co pewien czas należy też po prostu pomóc któremuś z kierowców - niektóre samochody mają charakterystyczny znaczek, symbolizujący zadanie specjalne. Np. należy wskazać drogę zagubionym (mini gra memory), zatrzymać zbyt szybko jadących (mini gra: wciśnięcie klawisza w odpowiednim czasie) czy w czasie zimy sprzątnąć śnieg (mini gra na szybkość wciskania klawiszy).

Cała gra okraszona jest całkiem ciekawą fabułą, obserwujemy drogę Donalda od krawężnika aż do naprawdę wysokich stanowisk, jego walkę z kuzynem, jest naprawdę interesująco. Niestety ani grafika ani dźwięk nie stoją na zbyt wysokim poziomie, lecz zabawa jest mimo to przednia. Polecam!