24 grudnia 2008

Viki Vans: Codename Prometheus

Niezwykle cieszy mnie fakt, iż niebawem ma ukazać się kolejna, piąta już część serii Splinter Cell. Stęskniłem się już za agentem Samem Fisherem oraz jego podejściem do wykonywanych zadań – nie niszczyć, niekoniecznie zabijać – przemknąć niezauważalnie, ukryć się, wziąć cień za brata. Z pomocą przyszła mi niespodziewanie polska firma Gameleons i jej niezwykły produkt: gra Viki Vans.


Główną bohaterką jest tajemnicza kobieta, która penetruje kolejne etapy w poszukiwaniu... No właśnie. Fabuła nie jest mocną stroną gry, głównie dlatego, iż jej praktycznie nie ma. Od razu zostajemy rzuceni na głęboką wodę; rozpoczyna się pierwsza plansza i jedynym, co rzuca odrobinę światła na fabułę jest krótki dialog między Viki i jej jedynym towarzyszem, sztuczną inteligencją. Taka rozmowa ma miejsce na początku każdego z etapów, coś wprawdzie z niej wynika, lecz niewiele. Także idziemy przed siebie niemalże w ciemno.

Gra jest czystą, niemalże perfekcyjną kalką Splinter Cell. Bohaterka wędruje samotnie, do dyspozycji ma pistolet – tu wielkie brawa dla producenta, bowiem ilość amunicji jest ograniczona, co dodaje klimatu i czyni rozgrywkę bardziej realną, prócz tego używać może granatów klasycznych oraz hukowych. Jednakże wcale nie jest powiedziane, iż przeciwników należy zlikwidować, o nie! Znajdziemy sporo możliwości ukrycia się i przemknięcia tuż pod nosem strażnika tak, że nawet się nie domyśli, iż ktoś jest obok. Mamy zatem różnego rodzaju skrzynie, za którymi Viki się schowa, znajdziemy także obowiązkowe wnęki, oferujące cień.


Każda plansza jest czymś na kształt labiryntu – kolejne platformy przecinają się, po drodze należy pokonać wiele przeszkód: zamknięte drzwi, kamery, laser, miny. Platformy skonstruowane są naprawdę doskonale; nieraz niczym Bruce Willis będziemy musieli przemykać szybami wentylacyjnymi (na co zresztą Viki wciąż narzeka), kombinować jak pozbyć się min (gdy nie da się przeskoczyć, sugeruję granat) oraz poszukiwać terminali, które odwrócą lasery i otworzą drzwi. Terminal taki to mini gra, polegająca na szybkim klikaniu wskazanych klawiszy.

Gra ma niewiele elementów zręcznościowych, pominąwszy oczywistości w stylu skradania się, panowania nad ruchem Viki tak, by nie została wykryta przez kamery itd. W razie walki lepiej uciec – strażnik nie będzie stał jak kołek, po chwili wróci do patrolowania terenu. Gdy czujesz, że danego żołnierza wypada dla wygody wyeliminować, sugeruję strzał w plecy – wtedy wystarczy jeden nabój. Gra ma osiem poziomów, nieco różniących się wyglądem. Po ukończeniu ostatniego poziomu mamy nieco dłuższy tekst, który coś tam wyjaśnia, rzuca kolejny promyk światła na fabułę, lecz mimo wszystko po ukończeniu tytułu gracz ma wrażenie że było fajnie, było warto zagrać, ale... o co chodzi? :) Czekam na kolejne części!

Brak komentarzy: