26 lutego 2009

Asphalt Urban GT

Pierwsza część chyba najsłynniejszej serii gier wyścigowych na komórkach dzisiaj, prócz możliwości obejrzenia narodzin legendy, oferuje także spojrzenie wstecz na gry JAVA. Cóż, wiele się zmieniło, pierwszy Asphalt nie zrobi na nikim wrażenia, wygląda naprawdę staro... Ciekawostką jest fakt, iż dzisiaj, w roku 2009 niektórzy "pseudoproducenci" potrafią wydać grę wyglądającą znacznie gorzej od Asphalt Urban GT...


Jednakże w dawnych czasach, gdy pierwszy Asphalt ujrzał światło dzienne, wypełzłszy spod rąk francuskich pracusiów, był to produkt naprawdę niezły. Najlepiej świadczy o tym fakt, iż kolejne części serii różniły się głównie sferą audio-wizualną, temat główny (nielegalne wyścigi, możliwość niszczenia innych wozów czy ucieczka przed policją, dzikie turbo) pozostał taki sam.

Gra oferuje osiem tras, oczywiście podzielonych na kolejne miasta oraz dziewięć konkretnych, luksusowych samochodów. Gra reklamowała się, iż budowa tras jest zainspirowana prawdziwymi lokacjami... ale zostawmy ten tekst w spokoju. Jedyne, co rzeczywiście jest prawdziwe, to tła, gdzie autentycznie można rozpoznać kilka specyficznych dla danego rejonu budynków.


Grafika w grze... Inaczej. Pamiętacie nieśmiertelny hit z Amigi i wczesnego PC - "Lotus"? To wiecie, jak dziś wygląda Asphalt. W porównaniu z kolejnymi częściami oraz hitami konkurencji (Project Gotham Racing zwłaszcza) sprawia wrażenie "Lotusa" w porównaniu z kolejnymi odcinkami serii "Need For Speed" na PieCa. Droga ma cztery pasy, z rzadka zajęte przez ruch drogowy (tak, bowiem już pierwszy "asfalt" oferował traffic) i po prostu skręca na boki, ułatwiając maksymalnie sterowanie. Sam samochód prezentuje nam się tylko i wyłącznie jako tylna maska, plus obserwujemy dodatkowo odrobinę jego boków, w zależności od wybranego kierunku skrętu.

Tak kiedyś wyglądały gry na komórki. Czy dziś warto zagrać w pierwszego "asfalta"? Odpowiedź jest prosta i krótka - NIE WARTO. Lepiej zakupić odcinek trzeci lub czwarty, a najlepiej zakupić je w wersji HD na smartfony.

Brak komentarzy: