9 listopada 2008

Need For Speed: Pro Street

Ostatnio wpadł mi w telefon NFS: Pro Street. Electronic Arts to potężny producent, spodziewałem się zatem konkretnej gry, z góry myśląc, że i tak będzie dla mnie za trudna - jak większość wyścigów. Okazało się, niestety, że gra jest jakimś nieporozumieniem.

Z początku należy wybrać sobie samochód. A właściwie kupić. Forsy dużo nie mamy, zatem wybór jest praktycznie jeden - Toyota Corolla. Trochę kanciasty wóz, który osobiście lubię, bowiem na nim właśnie wielokrotnie grałem w Colin McRae Rally na PlayStation... to były czasy... koniec dygresji. Myślę sobie: spoko, pogramy, wygramy, zdobędziemy trochę kasy i będzie lepiej. Cóż, bolesna pomyłka.

Po pierwsze: zanim uzbieramy forsę na lepszy wóz, gra się kończy. Zostaje nam jedynie powtarzanie uprzednio wygranych wyścigów. Wyobraźcie sobie, że NFS: Pro Street ma zaledwie dziewięć wyścigów, podzielonych na trzy eventy. Czyli pierwsza katastrofa.


Druga sprawa - gra jest potwornie wręcz prosta. Nawet taki wyścigowy laik jak ja zwycięża od razu w każdym kolejnym meczu. Żenada na maksa.

Trzecia rzecz - grafika. Owszem, mamy całkiem przyjemne 3D, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Bo o ile samochody wyglądają raczej przyzwoicie (choć widziałem już niejednokrotnie ładniejsze w grach na komórki) to trasy - wszystkie dziewięć są tak podobne, że gracz ma wrażenie, jakby wciąż jechał na tym samym odcinku.

Ostatnia wreszcie rzecz - dźwięk. Powiem tak: lepiej w ogóle go nie uruchamiać. Wciąż jeden i ten sam ryk silnika, w dodatku beznadziejnie pocięty; samochód się rozgrzewa, po czym nagle - CISZA! - i od nowa się rozgrzewa, potem znowu: CISZA! i tak dalej... Beznadzieja.

Czy jest w takim razie w grze coś dobrego? Choć jedna rzecz? No na szczęście jest. Otóż gra ma pewien aspekt "zręcznościowy" - w momencie brania zakrętów, przyciskając klawisze fire (5) samochód zostaje wprowadzony w coś na kształt automatycznego sterowania ręcznym hamulcem (sorki za pewnie kretyński tekst, ale nie jestem za pan brat z pojazdami czterośladowymi). Znaczy to mniej więcej tyle, iż wciskając na zakręcie fire pojazd bierze poślizg, a gracz utrzymuje go na torze sterując kursorem po kolorowym pasku pojawiającym się u góry ekranu. Wypadnięcie kursora z owego paska powoduje tak ostry poślizg, iż samochód zaczyna dachować, a my tracimy cenny czas. Dodatkowo korzystanie z tego systemu premiowane jest bonusowym zasileniem nitro, które od razu po wyjściu z zakrętu jest wykorzystywane. Nie bawiąc się w to trzeba naprawdę długo czekać, nim nitro się pojawi, ilość rośnie niezwykle powoli. Także pomysł dobry. Ten jeden, jedyny. Bo reszta kicha.


Brak komentarzy: