30 czerwca 2008

Strip Mahjong

Wiem, wiem: nikt się nie spodziewał, że stateczny Pablos weźmie pod uwagę na swym blogu grę erotyczną. Cóż, pozory mylą, jak mawiali starożytni Persowie... Strip Mahjong przykuł moją uwagę z dwóch podstawowych powodów: po pierwsze, jest to gra nie znanej bliżej mi firmy, Reaxion Corp. Po drugie natomiast, jest to madżong, a niewiele jest gier, które jak madżongi mnie fascynują. Jak się zresztą szybko okazało, jest to bardzo dobry madżong, choć niezbyt rozbudowany...

Zasada jest prosta jak konstrukcja cepa: na swej drodze napotykamy pięć naprawdę ponętnych kobiet. Od razu istotna uwaga - owe kobiety są narysowane, to nie fotki. W dodatku ładnie narysowane, zdaje się że kreska zahacza o mangę. Na początku mamy dostęp do jednej z pań. Rozwiązując kolejne układy madżonga pozbawiamy ją części stroju, w międzyczasie czytając jej komentarze. Fajne komentarze, zaznaczam, żadne tam obleśne porno. Ponieważ gra jest grą erotyczną, nie ma nic wspólnego z pornografią, zapomnijcie od razu napaleńcy o szczegółach kobiecego ciała. Piersi - owszem, zostaną odsłonięte. Lecz nic ponadto, kobieta albo zostaje w bieliźnie, albo zakrywa dyskretnie swą tajemnicę.


Kobiet, jak już wspomniałem jest pięć. Aby uzyskać dostęp do każdej kolejnej należy "rozebrać" aktualnie dostępną. Wraz z postępami w grze rośnie poziom trudności, ostatnie plansze są już na tyle skomplikowane, że można je kilkakrotnie powtarzać przed osiągnięciem celu.

Żeby gra nie była za prosta, twórcy nie dali Graczom żadnych możliwości zmian układu. Nie ma tutaj czegoś takiego jak "wymieszanie" klocków, brakuje także cofnięcia ruchu. Istnieją natomiast podpowiedzi, gdy chwilę na ekranie nic nie będzie się działo, zostaną podświetlone dwa możliwe do zdjęcia klocki. Gra cechuje się rewelacyjną grafiką, wyraźnymi obrazkami oraz naprawdę dobrym dźwiękiem. Lecz niestety można ją "rozpykać" na 100% w około pół godziny. Na osłodę zostaje jeszcze drugi tryb, "Classic" (pierwszy rzecz jasna to "Strip"), gdzie dla relaksu można rozwiązać odkryte w "Strip" układy kolejny raz, już bez "nagiego bonusu".

29 czerwca 2008

NeutronX (Symbian)


Tekst w serwisie gaminator.pl:


26 czerwca 2008

The Oregon Trail

W połowie XIX wieku wielu Amerykanów dostało od rządu propozycję nie do odrzucenia: otóż każdy, kto dotrze na praktycznie niezasiedlone tereny na zachodzie będzie mógł wziąć sobie ziemię na własność. Najbardziej znaną wędrówką jest wielka wyprawa do Oregonu, ziemi tak odległej, iż dojście tam zajmowało ponad pół roku.

Na tej właśnie wyprawie bazuje nowa gra Gameloftu. Wcielamy się w ojca rodziny, który na swe barki bierze ciężar podejmowanych decyzji. Do wyboru mamy trzy profesje: bohater może być bankierem, co znacząco wpłynie na stan portfela; cieślą, co sprawi, iż pokryty plandeką wóz nie będzie tak łatwo się niszczył lub farmerem, co sprawi iż zapas jedzenia w trakcie wędrówki kurczyć się będzie wolniej.


Cała rodzina liczy pięć osób; prócz bohatera wędruje jego żona oraz trójka dzieci. Konfiguracja tych ostatnich jest dowolna, Gracz sam decyduje jakiej są płci i jakie będą nosić imiona. Cóż dalej robić? Trzeba zaprząc wytrzymałe bawoły do wozu, w którym mieści się cały dobytek i ruszyć obok niego, pieszo.

Nasz wóz jest częścią większej całości. Mamy do zrealizowania pewien plan czasowy, choć nie jest rzeczą konieczną się go trzymać. Jeśli przybędziemy przed czasem do Oregonu - będą punkty. Jeśli po czasie - nic to, grunt że dotarliśmy. A wędrówka wcale nie jest prosta...

Nasza piątka bohaterów spokojnie drepcze przed siebie. Można iść, biec lub pędzić. Jednakże należy uważać na zdrowie najbliższych, mówi się, iż jedna osoba na dziesięć tej wędrówki nie była w stanie przeżyć. Szaleńczy bieg z pewnością bardzo osłabia. Mimo to czasem jest wskazany, np. wtedy, gdy gonią nas bandyci...

The Oregon Trail to gra oparta na serii mini-gier. Ot, na przykład zdobywanie pożywienia. Co pewien czas przewodnik zapyta, czy nie wybraliśmy się z nim na polowanie. Ze strzelbą na ramieniu idziemy zabijać wiewiórki, króliki... Czasem bizony, a czasem nawet niedźwiedzia! Na każde z owych stworzeń poluje się inaczej. Można także wybrać się na ryby. Tutaj mamy kilka możliwości: łowimy na ilość, na ciężar lub dla sportu polujemy na największe sztuki. Nieraz też zdarzy się, że wóz ulegnie uszkodzeniu. Wtedy czeka nas naprawa, kolejna mini-gra, polegająca na wbijaniu określonej ilości gwoździ w czasie.

Najgorsze, co może się przydarzyć, to choroba. A to żona, to znowu któreś z dzieci zapada na szkarlatynę, cholerę, łamie nogę, ukąsił je wąż, poranił niedźwiedź... Co wtedy robić? Jako mężczyzna musimy podejmować decyzję. Można szukać pomocy; ktoś spośród innych wędrowców z pewnością coś poradzi. Lecz nie za darmo, a z forsą krucho. Można odczekać chorobę, stanąć. Ale wtedy stracimy z oczu resztę karawany. Można także olać sprawę i mimo wszystko pójść dalej. Jednakże... trzeba się liczyć z faktem, iż chora osoba może umrzeć. Zresztą o tej konsekwencji wędrówki jesteśmy stale informowani; co rusz znajdujemy położone przy szlaku nagrobki, których treść informuje o wszelkich niebezpieczeństwach, które jeszcze na nas czekają...


Największy problem w grze to pieniądze. Naprawdę trudno je zarobić. Można co prawda usłużyć jako kurier przesyłek pomiędzy kolejnymi fortami, lecz co to jest wynagrodzenie w postaci 5, 10$? Kiedy lekarstwo na cholerę kosztuje 23$! Można także ścigać się z innymi pionierami, lecz biegi przyspieszają rozwój choroby. Ostatecznie czasem, jeśli mamy farta, zdobędziemy nieco grosza przy przeprawach przez rzeki (wóz na tratwie, sterujemy nim tak, by nie wpadł na skały, po drodze zbieramy monety), lub na konkursie wędkarskim (wcale nie takim prostym). Czasem także zostaniemy poproszeni przez przygodnie poznanych ludzi o podwiezienie, zapłacą, lecz skąpo. A czasem zamiast zapłacić ulotnią się w nocy z naszymi zapasami...

Gra jednocześnie jest niby zabawna, jajcarska, idące przed siebie postaci przerzucają się dialogami, np.: -Are we there yet? -No. -Are we there yet? -No. -Are we there yet? -(sigh)Yes. -Liar!, pytania systemowe też należą do zabawnych (od rana nie widziałeś żony. Co robisz? -Szukam (dwa dni zwłoki) -Idę dalej bez niej), jednak mimo całego "zabawowego" klimatu nieraz ma się wrażenie i przekonanie, jak też trudne były owe wyprawy. Co krok, to coś złego się dzieje, los jest okrutny. W momencie, gdy ujrzałem wskaźnik, że dotarłem do Oregonu, naprawdę odczułem wielką ulgę. Wszyscy doszli cało... Po tylu wypadkach, problemach... A takie zaangażowanie najlepiej świadczy o klasie gry. Tytuł ponoć nie ukaże się w Europie, jest przeznaczony na rynek amerykański. Ale inteligentny Gracz, który zechce sobie w The Oregon Trail zagrać, z pewnością nie napotka większych trudności w zdobyciu gry. Grafika i dźwięk na najwyższym poziomie, tytuł ociekający grywalnością. Naprawdę warto!


24 czerwca 2008

LEGO Bricks

Po LEGO Brick Breaker, firma Hands-On postanowiła stworzyć kolejny sztandarowy produkt mobilny, tym razem oparty o jakże klasyczny, ale i cudowny pomysł na grę Tetris. Jednakże o ile w przypadku ichniej wersji Arkanoida mieliśmy do czynienia po prostu z przeróbką na potrzeby LEGO, to teraz znajdziemy w tytule kilka innowacji.


W odróżnieniu od klasycznego Tetrisa tutaj każda opadająca figura wygląda tak samo: jest to prostokąt złożony z trzech różnokolorowych kwadratów. I na tym opiera się zasada gry: należy tworzyć nie całe ciągi od brzegu do brzegu, a skupiska co najmniej trzech kwadratów w tym samym kolorze. I już. To tyle.

Oczywiście w związku z tym każdy kwadrat traktowany jest jako osobna część, to znaczy że zgodnie z prawami fizyki opadnie na dno. Dodatkowo raz na jakiś czas zsyłane są elementy specjalnego użytku, klocki ze znaczkiem pionu lub poziomu. Gdy uda się utworzyć ciąg z takim kwadratem, następuje ogromny wybuch (w pionie lub poziomie właśnie) zabierający wszystko, co znajdzie na swej drodze.

Żeby nie było łatwo, gra posiada dwie główne cechy utrudniające rozgrywkę: pierwsza z nich to oczywiście poziom. W miarę zdobywania punktów rośnie poziom trudności, a co za tym idzie rośnie prędkość opadania kolejnych klocków. Czyli tetrisowy standard. Natomiast drugi element to pojedyncze, jasnoniebieskie kwadraty, które tworzą blokujący grę ciąg w tej linii, w której upadną. Aby owego ciągu się pozbyć, Gracz musi się postarać: zdobyć pewną ilość punktów, po prostu narobić zamieszania w pobliżu blokady. Na koniec wypada dodać, że grafika w grze to klocki LEGO (jak można się łatwo domyśleć) a grywalność dorównuje starszej siostrze, czyli LEGO Brick Breaker, choć tutaj zdecydowanie nie ma żadnej fabuły ani rewelacyjnych dialogów, z których zapamiętałem tamten udany tytuł.

23 czerwca 2008

Dynamite Pro Football

Szaleństwo Euro 2008 trwa w najlepsze, mimo iż zarówno Polska, jak i inne drużyny, ku którym sympatia się kieruje z turniejem już się pożegnały. W związku z tym faktem w mym telefonie wylądowała kolejna piłka nożna o dumnym tytule Dynamite Pro Football. Pierwsze uruchomienie już spowodowało, że na twarzy pojawił się pewien bliżej nieokreślony grymas czegoś jakby niezadowolenie. Dlaczego? To proste: grę zrobiła firma Ojom, a co za tym idzie możemy być pewni dwóch rzeczy: na pewno będzie po polsku i lepiej nie spodziewajmy się zbyt wiele...


I rzeczywiście: menu wyboru języka jak zawsze w przypadku Ojom'u zadziwia swą obfitością. A co dalej? Cóż... Można potrenować, można rozegrać mecz towarzyski i puchar. Pod tym ostatnim pojęciem kryją się Mistrzostwa Świata. Czy mamy jakieś licencje? Jasne, że nie. Zawodnicy nazywają się nieco podobnie do tych prawdziwych. Przed meczem pojawia się menu z nazwiskami piłkarzy, a ja się pytam: po kiego? Skoro w drużynie mamy jedenastu zawodników... i ani jednego więcej! Zapomnij od razu, kochany Graczu o zmianach.

A jak wygląda sama gra? Otóż boisko obserwujemy z boku, jak w PES 2008. Zawodnicy animowani są znośnie. W grze mamy trzy główne klawisze: 5, gdzie podajemy piłkę, 0 - to podanie wysokie a # strzał. Gra jest nawet dość przyjemna, choć brakuje dwóch dość istotnych kwestii: otóż nie ma tu sprintu - zatem grając Polską należy liczyć się z faktem, iż nasi napastnicy stale będą doganiani przez obrońców drużyny przeciwnej. Druga rzecz - nie ma żadnego dryblingu. Natomiast zdarzają się ostrzejsze zagrania i faule - lecz żadnej kartki nie udało mi się zdobyć. Nie ma także czegoś tak abstrakcyjnego jak replay ze zdobytego gola.

Czyli ogólnie rzecz biorąc gra jest bardziej ciekawostką dla fanów piłki kopanej na komórkach, niż konkretnym tytułem. Lecz gdy znudzi się i PES 2008 i Real Football, to czemu nie? Można sobie pyknąć i strzelić kilka bramek Rassisskiem, Smolarukiem czy Zureweskim. A Borus będzie bronił.

20 czerwca 2008

Real Football 2007

Wczorajszy tekst o Real Football 2008 zamącił mi w głowie. Otóż przyszło mi na myśl, że skoro odcinek 2008 nie daje rady na moim K800i, grafika skacze z powodu "trójwymiarowości", należy sprawdzić odcinek 2007, rok starszy, dzięki czemu pewnie posiadający mniejszy "power". Jak pomyślałem, tak zrobiłem. I co?


Prawdę mówiąc Real Football 2007 to gra niemalże identyczna co jego następca jeśli chodzi o tryby rozgrywek i system sterowania. Tu także można się wyżyć na boisku dzięki dryblingom, tworzeniu akcji, faulowaniu. Jest w sumie tylko jedna różnica... Otóż grafika jest jak najbardziej 3D, lecz tylko jeśli chodzi o boisko. Sami zawodnicy są już 2D, co wygląda dość nieładnie. Ale za to jak się gra! Praktycznie bez wieszania się grafiki. Tu wreszcie możemy przeprowadzić konkretne akcje, doprowadzić do zwycięstwa w Euro Polaków, pognębić Niemiaszków i w ogóle się wyżyć. A potem wygrać po kolei wszystkie turnieje i ligi. Gdyby wybierać, która z części Real Football jest lepsza pod względem jednego modelu telefonu, Soniaczka K800i, to wybór jest prosty: ładniejszy jest 2008, lecz wygodniejszy do gry 2007. A wersję 2D można sobie darować, kto dziś jeszcze chciałby grać w nogę na boisku ukazanym w rzucie izometrycznym...

Zum-Zum


Tekst w serwisie gaminator.pl:


19 czerwca 2008

Real Football 2008

Gdzieś przeczytałem, że Real Football 2008 to najlepsza piłka nożna na komórki w obecnym momencie. Szczerze mówiąc nie chciało mi się wierzyć, wiadomo bowiem, iż lider piłek jest tylko jeden - Pro Evolution Soccer zawsze i wszędzie! Ponieważ jednak tenże PES mi się już nieco znudził, postanowiłem sprawdzić ile w grzesznym stwierdzeniu jest prawdy.

Pierwsze, co rzuca się w oczy w tytule Gameloft'u to grafika 3D. Pomyślałem: fajnie, na dość dobrym telefonie SE K800i pewnie będzie można sobie przyciąć bez problemu, gra nie będzie zwalniać. Ech... błąd.

Muszę przyznać, że Real Football 2008 jest naprawdę dobry. Porównywalny swą mocą z PES'em. A niewiele brakuje, by był tytułem lepszym. Sterowanie jest znacząco rozbudowane, w porównaniu do japońskiego konkurenta, mamy tu o wiele więcej możliwości. Zawodnik może dryblować, co robimy dzięki wykorzystaniu klawisza *. Nawet na kilka sposobów! Można lobować bramkarza (kombinacja * a następnie 0, czyli strzał). Prócz typowych zagrywek wreszcie w tej grze doczekałem się wypuszczenia piłki daleko w przód, podania z wyprzedzeniem (należy przytrzymać klawisz fire). Prócz tego osobny klawisz odpowiada za podania po ziemi, a osobny w powietrzu. Także pod względem sterowania i możliwości jest rzeczywiście rewelacyjnie.


Nazwiska piłkarzy i drużyny to inna sprawa. Jednakże mnie osobiście niewiele interesuje zgodność z realem. Czy koleś się będzie zwał Messi, czy Massi - jeden kit, grunt że wiadomo o kogo chodzi. Choć ogromna większość piłkarzy w grze ma swoje, właściwe miana. Inaczej sprawa przedstawia się w przypadku drużyn - czyli zupełnie jak w PES'ie.

Trybów rozgrywki jest mnóstwo, wraz z "Road To 2008", gdzie możemy się wyżyć i pozbyć frustracji wywołanych Euro. Prócz tego mistrzostwa, turnieje... Jest dobrze.

Niestety grafika 3D na telefonie SE K800i nie daje rady w tym tytule. Gra przy większej ilości zawodników na ekranie (czyli jakieś 95% długości trwania meczu) zwalnia w widoczny i upierdliwy sposób. Dodatkowo gra nie zawsze reaguje na rozkazy wypływające z działań Gracza. Nie raz piłkarz zamiast strzelić z pierwszej piłki będzie z ową piłką stał i głupio się gapił. Ech... To ja już wolałbym 2D, zdecydowanie. Na szczęście humor nieco poprawia oprawa dźwiękowa i konkretnie wypasione wstawki: odgrywanie melodii symulującej hymny, replay'e z bramek (i nie tylko bramek! w ogóle z ważniejszych akcji), istnieje możliwość kontuzjowania zawodnika, mamy szansę otrzymać żółtą i czerwoną kartkę, a w momentach, gdy piłka ląduje poza boiskiem komentator lub wręcz nawet trener drużyny odzywa się, dodając klimatu. Także ogólnie - gra jest lepsza od PES 2008. Przyznaję. Jednakże niestety mimo tego w japońskiego killera gra się przyjemniej (choć nie wygodniej), bowiem jest po prostu płynny graficznie.

18 czerwca 2008

Turbo Pizza


Tekst w serwisie gaminator.pl


17 czerwca 2008

Bridge Bloxx


Tekst w serwisie gaminator.pl:


14 czerwca 2008

A Dog's Adventure


Tekst w serwisie gaminator.pl


9 czerwca 2008

E.T. - The Extra Terrestrial


Tekst w serwisie gaminator.pl:


6 czerwca 2008

And1 Streetball


Tekst w serwisie gaminator.pl:


4 czerwca 2008

Tropical Madness

Tropical Madness to zręcznościówka z elementami platformówki, bądź też platformówka z nietypowym widokiem, bo w rzucie izometrycznym. Nie wiadomo o co chodzi? I o to chodzi.


Głównym bohaterem gry jest Furrito - zwariowana istota, skrzyżowanie kota z wiewiórką. Furrito to maniak karuzeli. Jako zdeklarowany przeciwnik poruszania się w sposób tradycyjny, na czterech (bądź dwóch) łapach, sunie zwinięty w kulę, lub - w ramach wypoczynku - frunie. Furrito jest ostatnim przedstawicielem swego gatunku. Reszta jednak nie wyginęła (to przecież nie mamuty), o nie! Została porwana...

W telegraficznym skrócie tak przedstawia się mrożąca krew w żyłach fabułą najnowszego thrillera Gameloftu. Jako Furrito mamy do pokonania coś ze dwanaście poziomów pełnych wrogów, niebezpieczeństw, ale i bonusów - zwłaszcza gwiazd, których ostateczna zebrana liczba decydować będzie, czy na końcu każdego z etapów uda się uwolnić pobratymców, czy też się nie uda.

Plansze przedstawione są w rzucie izometrycznym. Furrito daje się sterować idealnie, skojarzenia z wszelkimi marble madness-owymi tytułami jak najmilej widziane. Sterowanie jest tak intuicyjne i doskonałe, że nawet nie widząc pierwszego splash screen'a wiemy, iż grę zrobił Gameloft.


Dźwięki również do najgorszych nie należą, lecz trzeba przyznać, iż wcale nie są jakąś tam audiofilsko-kompozytorską potęgą. Ot, nie jest źle, ale mogłoby być o wiele lepiej. Jako Furrito będziemy się toczyć (głównie), walczyć z różnego rodzaju paskudztwem (kraby, węże...), fruwać (jak znajdziemy coś, co bohatera "wystrzeli" w powietrze) oraz śmigać na desce tak, że Tony Hawk zmieni zawód. Wszystko jest tak dynamiczne, że gra ma zdecydowanie więcej cech zręcznościowych, zatem w tym dziale też ląduje. Polecam, warto zapłacić nawet te słynne 10.98zł! :-)

Bubble Popper Deluxe


Tekst w serwisie gaminator.pl:


2 czerwca 2008

Super Political Boxing


Tekst w serwisie gaminator.pl: