25 września 2008

Dr House

Normalnie nie oglądam żadnych seriali. No, było kilka fajnych, dawniej, lecz dziś nie ma co ogladać. "Lost"? Bożeno, katastrofa. "Heroes"? Niestety - żenada. To może "Prison Break"? Próbowałem wszystkiego, ale nie mogłem się pozbyć uczucia, iż wszystko jest robione na siłę. Do czasu.

Niedawno skończyły się wakacje. Jednak gdy się rozpoczęły, zamiast polskich telenowel na programie TVP2 zaczęto puszczać "Dr House". Z początku spojrzałem, pomyślałem: kolejny denny serial lekarski. Na szczęście myliłem się, Dr House nie ma nic wspólnego z "Grey's Anatomy" czy "ER". Bliżej mu do serialu detektywistycznego w stylu Sherlocka Holmesa, niż do klasycznych, powolnych opowieści z amerykańskich szpitali.


Główną zaletą serialu jest postać bohatera - wrednego mizantropa, jak najbardziej godnego naśladowania. Zawsze powie prawdę w oczy, nie wie co to uprzejmość, wie natomiast, iż może sobie na takie antyspołeczne zachowanie pozwolić - jest w końcu jednym z najlepszych lekarzy, zna swój fach jak mało kto. Esencją jego pracy nie są rozmowy z pacjentami, których nie lubi - ale włamywanie się do ich domostw w poszukiwaniu przyczyn ich choroby, ryzykowanie ich życia by potwierdzić własne teorie - zaskakująco często prawidłowe.

Nieznana mi wcześniej, hiszpańska firma Exelweiss wypuściła grę na telefony komórkowe zbudowaną na kanwie jednego z odcinków. Do mego telefonu rzecz jasna trafiła wersja anglojęzyczna, która dostarczyła mi naprawdę fajnej rozrywki.

Gra jest klasyczną przygodówką. Poruszamy się bohaterem po szpitalu, mając pełne pole manewru. Do każdej napotkanej osoby można zagadać, z ważniejszymi natomiast postaciami nawiązujemy prawdziwe dialogi, gdzie Gracz sam decyduje co rzec. Choć na dobrą sprawę tylko jedna z trzech odpowiedzi posuwa akcję do przodu, dwie pozostałe są zazwyczaj typowo "house'owskie", wulgarne i przepełnione czarnym poczuciem humoru.

Akcja toczy się wokół pacjenta, prawdopodobnie znanego szefowej House'a, dr Cuddy. W trakcie gry napotkamy wszystkich bohaterów: cierpliwego Foreman'a, wymuskanego Chase'a, śliczną Cameron oraz dwie naprawdę dobrze wymyślone postaci: Cuddy i Wilsona. Z każdym z nich jako House będziemy pogrywać po swojemu, każdemu się dostanie :) Oczywiście będzie motyw z tabletkami przeciwbólowymi, którym szprycuje się bohater, będzie także wędrówka do domu pacjenta - o dziwo pofatyguje się sam House. W końcu zagadka zostanie rozwikłana w typowo Holmes'owskim stylu, pacjent przeżyje a my ujrzymy tekst "The End".


Gra robi bardzo dobre wrażenie. Lokacje szpitala są przemyślane i ładnie przedstawione, na korytarzach napotkamy pacjentów, których można poddać drobiazgowej ocenie. Niektóre z napotkanych osób wyglądają identycznie, co House w sposób typowy dla siebie komentuje: "chyba już widziałem kogoś w takiej samej sukience", inne traktuje jak najgorzej: "nie będę z nią rozmawiał, jest nudna", lub nawiązuje do serialu: "gość przypomina mi tego mafiosa, który onegdaj podarował mi samochód". Także klimat jest rewelacyjny.

Nie można także narzekać na dźwięki, muzyczka pogrywa sobie delikatnie, choć niezbyt skomplikowana, to przyjemna. W decydujących momentach melodia zmienia się na nieco bardziej niepokojącą, aktualnie do sceny. Prócz wędrówki po szpitalu i odbywaniu rozmów jest także kilka układanek, by zapobiec nudzie. Musimy zatem poskładać fotografię, potarganą uprzednio przez Cuddy czy też włamać się do mieszkania pacjenta. Jednak brak ograniczonego czasu na owe łamigłówki trochę psuje klimat, bowiem układamy tak długo, aż będzie OK. No, ale mimo wszystko zawsze to jakaś rozrywka.

Największą - z zarazem jedyną wadą gry jest czas potrzebny do jej ukończenia. Wystarczy pół godziny konkretnego wypełniania misji, zagadki jak na przygodówkę trudne nie są... okej, powiem szczerze: są niezwykle wprost łatwe. Mimo wszystko, nie ma sensu zabierać się do gry bez choćby podstawowej znajomości języka angielskiego. Nie dlatego, że nie zrozumiemy o co chodzi. Każdy zrozumie. Owa znajomość jest potrzebna by zrozumieć wszystkie chamskie teksty House'a. Bez nich przecież gra wcale nie jest taka fajna :)

Brak komentarzy: