6 stycznia 2009

Red Baron

Gdy dowiedziałem się, że na telefony komórkowe wyszedł Red Baron, byłem dziwnie przekonany, że będzie to symulator. W końcu po tytułach takich jak Deep czy Galaxy On Fire wiadomo już, że i komórka może dać radę w tego typu rozgrywce. Ale nie - pierwsze screeny jakie widziałem ukazywały samolot z góry. Czyżby zatem czekała mnie strzelanka na zasadzie Tyrian czy Raptor (zagrywałem się lata temu na 486DX2S:)?

Otóż nie. Akurat rozwiązania, które zaserwowało nam nieistniejące już niestety Vivendi się nie spodziewałem. Owszem, widok jest z góry, ale gra wcale nie polega na stałym locie do przodu, na spotkanie z przeznaczeniem. Otóż nasz wspaniały dwupłatowiec leci swobodnie w każdym kierunku, na planszy przedstawiającej dane pole bitwy. Coś wspaniałego.

Startujemy w lewym dolnym rogu planszy - tam jest lądowisko. Zadania, które czekają na bohaterskiego pilota są dość trudne: po pierwsze zawsze jest sam. A wrogich jednostek latających jest mnóstwo, w dodatku każda strącona zostaje natychmiast zastąpiona nową. Celem gry jest albo bombardowanie celów naziemnych, albo też ochrona wszelakich konwojów przed atakiem samolotów wroga. Wywiązują się przez to wspaniałe walki w powietrzu, stosunkowo realistycznie przedstawione, bowiem samolot bohatera zachowuje się typowo: od długiego strzelania zacina się broń, liczba bomb jest ograniczona - gdy się skończą należy wrócić do bazy, podobnie ma się sprawa z paliwem. Także niejednokrotnie będzie trzeba kilka razy lądować w celu uzupełnienia zapasów, zostawiając bez opieki konwoje. Doskonała strzelanka, po prostu prawdziwy Red Baron!



Brak komentarzy: