27 stycznia 2009

Platinum Solitaire 2


Tekst w serwisie gaminator.pl


I jeszcze trailer prosto od naszych sąsiadów z południa:


25 stycznia 2009

Rayman Raving Rabbids

Przed nami kolejna platformówka Gameloftu, można by rzec, iż poprzedzająca niezwykle udany tytuł Rayman Raving Rabbids TV Party. Tym razem jednak sterujemy samym Raymanem, a Szalone Kórliki są groźnym wrogiem.


Gra składa się zaledwie z ośmiu plansz, podzielonych na trzy części: las, plaża oraz tajna baza Kórlików. Napotkamy po drodze pewną ilość przeciwników, owszem - lecz mam wrażenie, że mogło być ich więcej. Kilku zaledwie Kórlików pokonamy ot tak, po prostu - podobnie znajdziemy kilkoro bossów. Zanim się na dobre gracz rozkręci, tytuł się kończy. Dodatkowo zabawę nieco psuje fakt, iż większość akrobacji i elementów zręcznościowych, czyli esencję platformówki, system wykonuje za nas. Wystarcz dojść Raymanem do wyznaczonego fragmentu, by kolorowy bohater sam wykonał wszystko, co trzeba. A gracz patrzy, niezadowolenie rośnie. Po to zapłaciłem za grę, by sama w siebie grała? Wada podobna do tej znanej z niektórych odcinków serii Prince of Persia.


Co w grze jest natomiast pozytywnego? No na pewno głupota, wręcz idiotyzm. Kórliki nigdy nie zastanawiają się długo - mają plan, to wcielają go w życie. Nie mają planu - to na szybko coś się wymyśli. Dlatego ich sposób bycia oraz zamierzenia są po prostu zwalające z nóg. Idiotyczne maszyny, kretyńscy przeciwnicy - no po prostu konkretny kawałek dobrego humoru. Plusem jest także grafika - czysty Rayman. Kilka lat temu (a może już kilkanaście? kurcze, jak ten czas leci), gdy Rayman pojawił się w świecie gier konsolowo-komputerowych, chodziło takie określenie - "raymanowy", czyli po prostu cudownie kolorowy, z niezwykle dopracowaną grafiką. I widać to w produkcji Gameloftu, grafika jest po prostu raymanowa na maksa.

Mimo to gra jednak zawodzi. Kilka plansz, czterdzieści minut gry, samoczynnie wykonujące się akrobacje... nie tak miało być. Lepiej zagrać w inną platformówkę Gameloftu, radzę szczerze. A fani Raymana niech zaopatrzą się w TV Party - daje 99% więcej zadowolenia.


17 stycznia 2009

14 stycznia 2009

Platinum Mahjong

To już niemłoda gra. Niestety nie miałem wcześniej okazji w nią pograć, a szkoda. Dziś, w roku 2009 w niektórych miejscach widać już jej wiek. Niektóre grafiki są niezbyt ładne, jak chociażby skośnooka piękność, prowadząca gracza przez kolejne etapy. Podobnie sprawa ma się z dźwiękiem - jest tylko odgłos ściągania kolejnych klocków z planszy, muzyczka nie przygrywa... Choć z drugiej strony ten akurat fakt może równie dobrze wynikać z niecałkowitej kompatybilności posiadanego przeze mnie builda z telefonem. Dobra, to nic nie mówiłem...


Czym jest madżong każdy raczej wie, a przynajmniej wiedzieć powinien - czysty relaks, znacznie przyjemniejszy niż układanie pasjansa, lecz też znacznie mniej skomplikowany niż sudoku. W wydaniu gameloftu madżong jest dokładnie tym, czym być powinien.

Jest kilka trybów gry. Jest nawet dodana szczątkowa fabuła, coś o walce ze smokami... whatever. Najważniejsze jednakże są inne sprawy: układy i różnorodność klocków.

Gameloft dał z siebie wszystko. Gra oferuje łącznie aż 32 podstawowe układy klocków, podzielone na trzy kategorie, zgodne z poziomami trudności. Znajdziemy tu więc plansze proste, z kilkudziesięcioma zaledwie klockami, lecz i większe, gdzie ich liczba sięgnie grubo ponad setki. Prócz tego istnieje także osiem dodatkowych etapów, w prosty sposób przedstawionych: układ ma kształt cyfr od jeden do osiem.

Obrazki... ach, coś pięknego. Jest ich siedem rodzajów: dwa klasyczne, z chińskimi znakami, plus pięć przedstawiających różnorodne kształty: zwierzęta, owoce, średniowiecze, rośliny oraz morze. W trybie Arcade dowolnie wybieramy spośród wszystkich dostępnych możliwości.

Należy także wspomnieć o jeszcze dwóch dodatkach. Pierwszy z nich to nagromadzenie naprawdę sporej ilości teł, na których rozgrywać będziemy madżonga. Tło - niby nic takiego, jednakże posiadając tak duży wybór nabiera znaczenia, zwłaszcza że obrazki są naprawdę ładnie zrobione. Jest ich 20. Z tym dodatkiem wiąże się także zwiększona grywalność tytułu, bowiem wystarczy w trybie Arcade zażyczyć sobie losowe tło, losowy układ i losowe obrazki, by praktycznie za każdym razem otrzymać coś innego, coś nowego.


Drugim dodatkiem, choć już zdecydowanie nie tak efektownym, są mini gry dodawane na końcu każdego z czterech etapów trybu Story. Otóż po pokonaniu danego smoka, czyli rozegraniu pomyślnie ośmiu plansz, gra oferuje rozluźnienie i nabranie oddechu od madżonga dzięki niewielkiej wersji memory, zabawy w odgadnięcie który spośród wymieszanych klocków przedstawia dany obrazek, puzzle do przesuwania i bardzo prymitywną grę na pamięć: kilka sekund oglądamy klocki, po czym następuje zaciemnienie i po ponownym odsłonięciu planszy coś się zmieniło. Trzeba odgadnąć co. Ot, taki sobie dodatek.

Gra ma niestety też wadę, na szczęście niewielką. System sterowania trochę nawala; kursor nie potrafi się zdecydować, czy ma płynnie przechodzić przez klocki, czy zatrzymywać się na każdym z osobna. Oznacza to utratę kilku-kilkunastu sekund na każdej planszy, co z kolei przekłada się na gorszy wynik w rankingu. Gra zlicza bowiem czas każdego kolejnego etapu, ustawiając gracza odpowiednio do wyniku, nadając mu godne miano. Na koniec wypada także dodać, iż - jak na porządny madżong przystało - gra zapewnia też inne, podstawowe czynności. Na każdej z plansz można uzyskać ograniczoną liczbę podpowiedzi (tylko dla mięczaków!:) lub wymieszać pozostałe klocki (czasem trzeba, gdy nie ma już żadnego możliwego ruchu). Tytuł zdecydowanie lepszy od Cafe Mahjong, ponieważ nie udziela niechcianych podpowiedzi i ma więcej obrazków na klockach. I znacznie prostszy od Super Mahjong Quest, co wcale nie jest zaletą oczywiście, ale wypada zrobić takie mini porównanie :-)

6 stycznia 2009

Red Baron

Gdy dowiedziałem się, że na telefony komórkowe wyszedł Red Baron, byłem dziwnie przekonany, że będzie to symulator. W końcu po tytułach takich jak Deep czy Galaxy On Fire wiadomo już, że i komórka może dać radę w tego typu rozgrywce. Ale nie - pierwsze screeny jakie widziałem ukazywały samolot z góry. Czyżby zatem czekała mnie strzelanka na zasadzie Tyrian czy Raptor (zagrywałem się lata temu na 486DX2S:)?

Otóż nie. Akurat rozwiązania, które zaserwowało nam nieistniejące już niestety Vivendi się nie spodziewałem. Owszem, widok jest z góry, ale gra wcale nie polega na stałym locie do przodu, na spotkanie z przeznaczeniem. Otóż nasz wspaniały dwupłatowiec leci swobodnie w każdym kierunku, na planszy przedstawiającej dane pole bitwy. Coś wspaniałego.

Startujemy w lewym dolnym rogu planszy - tam jest lądowisko. Zadania, które czekają na bohaterskiego pilota są dość trudne: po pierwsze zawsze jest sam. A wrogich jednostek latających jest mnóstwo, w dodatku każda strącona zostaje natychmiast zastąpiona nową. Celem gry jest albo bombardowanie celów naziemnych, albo też ochrona wszelakich konwojów przed atakiem samolotów wroga. Wywiązują się przez to wspaniałe walki w powietrzu, stosunkowo realistycznie przedstawione, bowiem samolot bohatera zachowuje się typowo: od długiego strzelania zacina się broń, liczba bomb jest ograniczona - gdy się skończą należy wrócić do bazy, podobnie ma się sprawa z paliwem. Także niejednokrotnie będzie trzeba kilka razy lądować w celu uzupełnienia zapasów, zostawiając bez opieki konwoje. Doskonała strzelanka, po prostu prawdziwy Red Baron!



My Sims


Tekst w serwisie gaminator.pl