23 marca 2009

Tom Clancy's Rainbow Six: Vegas

Tom Clancy to strasznie eksploatowany pisarz. Ośmielam się wręcz stwierdzić, że dziś bardziej jest znany z użyczania nazwiska grom, niż książkom... ponoć jego dzisiejsza twórczość nie dorasta do pięt tej sprzed wielu lat, z czasów "Polowania na Czerwony Październik". Za to pomysły stały się inspiracją dla producentów gier akcji. Splinter Cell jako skradanka, Ghost Recon to strzelanina, ostatnio totalne zaskoczenie ze strony podniebnych akcji w postaci H.A.W.X.. Lecz nie należy zapominać o Rainbow Six, czyli grze w założeniach taktycznej. Może jest taka na komputerach i konsolach, lecz na komórkach wyszła znowu strzelanina. I w sumie dobrze.

Odcinek zatytułowany "Vegas" zabiera nas do tej stolicy rozpusty; znanej z nieograniczonych możliwości zabawienia się, gdzie biedak pozostanie biedakiem, a bogacz też biedakiem. Fabuła opowiada o zorganizowanej akcji terrorystycznej, która pogrążyła miasto w chaosie. Tylko grupa z Rainbow Six jest w stanie uratować sytuację.


Gra oferuje nam dziesięć misji, podzielonych na dwa typy. Większość z nich to dość typowa strzelanka z widokiem z góry, w której sterujemy naszymi żołnierzami na zasadach znanych z chociażby z serii Delta Force. Tutaj jednakże brakuje standardowego podziału ról. Sterujemy po prostu żołnierzami, którzy praktycznie nie różnią się niczym od siebie. Szkoda, bo dodatek w postaci nadania każdemu z nich osobistych właściwości dodałby grze uroku.

Sterujemy kursorem, który w zależności od sytuacji zmienia status. Gdy kierujemy go na podłogę - wyznacza miejsce, w które podejdą żołnierze. Gdy na wroga - zamienia się w celownik. Standardowo sterowanie jest intuicyjne. Jednakże nie rozumiem zupełnie dlaczego oferuje tylko cztery kierunki. Klawisze 7 i 9 zostały dodatkowo wyposażone w możliwość rzutu granatem (oślepiającym lub klasycznym), jednakże to nie jest wytłumaczenie dlaczego pozbawiono nas możliwości poruszania się w ośmiu kierunkach. Wszak "granatowe" guziki mogły znaleźć się na gwiazdce czy hash'u.

Drugim, rzadziej występującym stylem rozgrywki jest snajperka. Tutaj mamy już normalne sterowanie, w ośmiu kierunkach. Widok przedstawia wieżowiec, przez którego okna widać zakładników i celujących do nich terrorystów. Należy zlikwidować wszystkich "bad guys" w ustalonym z góry czasie, najlepiej bez strat w zakładnikach.

Gra rzeczywiście miejscami staje się taktyczna. Nie da się jej ukończyć idąc po prostu do przodu, mordując wszystkich. Znajdziemy przeciwników, którzy nie dadzą się zabić, opancerzonych brutali z ogromnymi minigun'ami w łapskach, przy nich trzeba pomyśleć, rzucić granat lub zastrzelić kogoś w pobliżu, kto np. granat dzierży w dłoni. Czasem naprawdę trzeba pomyśleć.


Jak przystało na oddział specjalny mamy sporo możliwości przy wchodzeniu do kolejnych pomieszczeń. Można najpierw podejrzeć co się dzieje w pokoju, można wejść z hukiem, od razu strzelając do pierwszej z brzegu ofiary, można w końcu wbić się rzucając granat. Wiele pokoi posiada więcej niż jedną parę drzwi, warto obmyślić strategię działania.

Znajdziemy w grze także sporo elementów które trzeba pokonać w ustalonym z góry czasie, rozgrywka jest bardzo dynamiczna. Cała akcja jest przedstawiona w sposób telewizyjny, tzn. tak przed jak i po akcji wszystkiego dowiadujemy się z wiadomości, gdzie prezenterka na bieżąco informuje o wydarzeniach w Las Vegas.

Najważniejsze jednak dla mnie jest to, iż znajdziemy tu sporo misji, w których nie trzeba mordować terrorystów, można ich ominąć, ukrywając się np. w szafkach. Tak, jak niejednokrotnie trzeba będzie zachować ciszę, wtedy z pomocą przychodzi nóż, o karabinach zapominamy. Obie części "Delta Force" podobały mi się bardziej, ale mimo to szczerze Rainbow Six: Vegas polecam.


Brak komentarzy: