10 marca 2009

Las Vegas Nights: Temptations In The City

Było kwestią czasu, gdy seria Nights zahaczy o Las Vegas - miejsce idealnie wprost stworzone dla celów gry tego typu. Wszak tylko w Las Vegas można w ciągu jednej chwili wziąć ślub, a następnej się rozwieść, by za moment znowu go brać - niekoniecznie z tą samą osobą, ale i niekoniecznie z kimś innym. Także przygotujmy się na to, iż w Las Vegas Nights nie znajdziemy standardowych formułek "buziak w policzek" czy "buziak w usta" - tutaj jedzie się z grubej rudy: "marry me!" a potem "divorse me!". Wszystko w specjalnie do tego celu powołanej "Wedding Chapel". Jak widać - humoru grze nie brakuje :)


Ten odcinek zawiera także inny bonus, którego brakło w pozostałych częściach. Przyzwyczailiśmy się do faktu, że gry nasz bohater idzie na fuchę, przyrobić jakiś grosz, automatycznie mija czas. W Las Vegas jest inaczej - tutaj o wysokości zarobku decydować będzie zręczność gracza; tutaj pracuje się samodzielnie. Można więc na przykład rozrzucać ulotki - tylko trzeba nimi trafić w cel, w przechodnia (uwaga na facetów w kowbojskich kapeluszach - to gliny! Skasują ulotki i nici z forsy!) lub zostać egzotycznym tancerzem (tancerką) i wykonywać akrobacje będące ciągiem koniecznych do wklepania klawiszy.

Także mamy coś nowego. Jednakże z drugiej strony brakło nieco innych spraw, które były w poprzednich częściach: strojenie się i wyposażenie chaty. Tutaj nasz bohater wygląda tak, jak w momencie stworzenia go. Jedyną opcją zmiany stroju jest rozebranie się (do gatek) i ponowne ubranie się (w ten sam strój, co poprzednio). Las Vegas Nights nie skupia się tak bardzo na wizerunku zewnętrznym bohatera, bowiem w grze mamy też inne priorytety, niż w poprzednich odcinkach. Tutaj nie znajdziemy własnej chaty, trzeba wynająć pokój, to Las Vegas, same hotele. Można żyć w towarzystwie karaluchów za 40$ tygodniowo, można wynająć przyjemny lokal za 500$ lub ostatecznie - jeśli chcemy zostać snobem - zamieszkać w apartamencie w Hotelu Roma - 1000$ tygodniowo. Stąd też brak możliwości zmiany wystroju wnętrz.

Grafika nie przypomina już w niczym pierwszych części serii. Las Vegas to już zupełnie nowy design postaci, kontynuowany z powodzeniem do dziś, do najnowszej części Paris Nights. Obserwacja tego, co dzieje się na ekranie zapewnia konkretną przyjemność, bo dzieje się dużo; mamy tu mnóstwo NPC z którymi można pogadać, zawrzeć znajomość czy coś więcej niż tylko znajomość.


Narzekałem, że Miami Nights zbyt mocno prowadzi gracza za rękę. Cóż, Las Vegas zachowuje się zupełnie inaczej. Czasem nie wiadomo, co należy zrobić; nie da się wykonać zadania (zaproszenie poznanej kobiety do domu) i zupełnie nie wiadomo dlaczego. Trzeba myśleć, rozwijać postać pod kątem wszystkich umiejętności, nigdy nie wiadomo do końca o co chodzi. I powiem szczerze - to ja już wolę za dużo tutorialu, niż takie samodzielne domysły. Bo to nieco odrzuca od tytułu, zatrzymuje akcję, musimy chodzić po mieście i starać się powiększać wszystkie statystyki, wciąż powracając do zadania i wciąż obserwując, że jeszcze nie, jeszcze za mało. Tylko czego za mało?

Także mamy też odrobinę chaosu. Szczerze mówiąc, polecam inne części. Las Vegas Nights jest bardzo atrakcyjne wizualnie, lecz jednak tak poprzednie, jak i kolejne odcinki (a już zwłaszcza New York Nights 2 i Paris Nights) są znacznie bardziej dopracowane pod względem grywalności. Jak dla mnie Las Vegas jest produktem średnio udanym.

Brak komentarzy: